wtorek, 1 stycznia 2013

Postanowienie noworoczne

Jeszcze w ubiegłym roku, pod koniec listopada, zadzwoniła do mnie dobra koleżanka z CDB (Cotygodniowej Drużyny Biegowej), Tuśka. Widząc jej numer telefonu na wyświetlaczu poczułam niepokój, bowiem sobota była, a żadnych zawodów biegowych w planie. A Tuśka morduje mnie informacją: wiesz, PUCHAR dla Ciebie wiozę...


Puchar? Dla mnie? Jaki puchar? SKĄD PUCHAR? Mam wrażenie, że moje trybiki uruchamiające kojarzenie wybrały się na wakacje.

No, z imprezy podsumowującej sezon biegów klubowych - kontynuuje Tuśka - zajęłaś szóste miejsce w swojej kategorii i ja odebrałam za ciebie puchar i takie tam drobne upominki.
IMPREZA BYŁA??? Czuję, jak wrastam w krzesło. - No, była - wyjaśnia Tuśka - kawka, herbatka, kanapeczki, ciasto, fajna atmosfera. Ci, co wzięli udział w 8 biegach na 9 dostali nawet specjalne medale.
 
Ja (na stronie): DLACZEGO ja nic o tym nie wiedziałam??? Ja (głośno) do Tuśki: ALE ja nic o tym nie wiedziałam... Tuśka przeprasza, że gdyby wiedziała, że dostanę puchar, to by mnie oczywiście poinformowała. W sumie przeprasza za moje gapiostwo, wystarczyło zajrzeć na stronę organizatora... Więc radość ma z otrzymania pucharu (nieważne, że za szóste miejsce) bije się z rozpaczą. Nigdy, pomijając czasy podstawówki, nie dostałam medalu (o pucharze nie wspominając) za punktowane miejsce. Cała moja kolekcja trofeów składa się z medali za dobiegnięcie do mety. A tu taka niespodzianka. I ja o tym nie wiedziałam! Nie ja odebrałam mój puchar zmierzając powoli w kierunku osoby wręczającej, słuchając w uniesieniu motywu z Rydwanów Ognia Vangelisa, tłumy wiwatują, a ja w chwale dzierżę ów złoty kielich, z wygrawerowanym nań mym imieniem i nazwiskiem i najlepszym czasem osiągniętym w zawodach. Dzieci patrzą z podziwem na matkę, która w końcu dostała puchar...
 
Budzę się z marzeń. Dziękuję Tuśce, rozłączam się. Obok stoi Mąż i Trójka Latorośli, które przysłuchiwały się rozmowie. Mama dostała puchar za bieganie? Hurra. Ale dlaczego nas przy tym nie było? A ja pogrążam się w zadumie. Odkąd zaczęłam biegać, a konkretnie bywać na zawodach, amatorskich oczywiście, dzieci za każdym razem dopytują: WYGRAŁAŚ? Tłumaczę im zatem metodycznie, że nie, bo nie biegam dla miejsca (no skądże!), tylko dla satysfakcji z samego biegania (a jakże!). No i z każdym takim kolejnym "wygrałaś?" i każdym moim "nie, ale najważniejsze, że dobiegłam" narasta we mnie frustracja, że wiara dzieci w matkę słabnie.
 
Patrzę wymownie na Męża i oświadczam: TERAZ, OD NOWEGO ROKU, BĘDĘ BRAŁA UDZIAŁ WE WSZYSTKICH GRAND PRIX. Zajmę szóste, a może nawet piąte miejsce (nie, na czwarte, nie wspominając o miejscu na "pudle" nie mam szans, tak zdroworozsądkowo patrząc) w swojej kategorii i pojadę na imprezę z kawką, herbatką, kanapeczkami i ciastkami. I pojadę Z DZIEĆMI. Żeby wreszcie zobaczyły, jak ich matka odbiera puchar. O!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz